1. Rozdział niesprawdzony, więc przepraszam za ewentualne błędy.
2. Przeczytajcie notkę pod rozdziałem! To jest ważne!
*Perspektywa Lidsney*
Po rozmowie z Alice ruszyłam poszukać Luca nie znalazłam go na stołówce.
Na miejscu rozejrzałam się dookoła, szukając wśród ludzi czupryny mojego
chłopaka.
Kurde, gdzie on jest?!
Wzruszyłam ramionami choć tak naprawdę byłam wściekła. Miał tu przecież
czekać.
Czas, aby przeszukać boisko. Wyszłam ze szkoły spotykając ciekawskie
spojrzenia rówieśników. Nadal nie potrafią się oswoić z myślą, że jestem
dziewczyną tego POPULARNEGO.
Boisko szkolne. Kiedyś miejsce gdzie nigdy nie odważyłabym się iść. Za dużo
osób... za dużo moich wrogów. Teraz idę tak jak gdyby nigdy nic, aby spotkać
się z popularnym chłopakiem. Ciekawe prawda? Jak szybko ludzie, którzy przez
lata mieli negatywne zdanie o mnie mogą w ciągu jednego dnia zmienić je.
Widzę go. Stoi tam, ale nie sam. Rozmawia o czymś zawzięcie z Grace. Ja
nawet nie chcę wiedzieć o czym.
Luc chyba mnie zauważył bo natychmiast żegna się z dziewczyną i zmierza w
moją stronę.
-Cześć piękna-mówi w swój charakterystyczny sposób uśmiechając się.
-Hej-mój wymuszony uśmiech chyba podziałał. Nadal niepokoi mnie po co
rozmawiał z moim wrogiem.
Trudno, muszę skupić się na dobrej stronie mocy.
-Dzisiejszego wieczoru zabieram cię na imprezę.
Hmm nie wiem jak to odebrać. Na imprezie byliśmy wczoraj... a raczej
dzisiaj.
Może jutro też powie, że idziemy na imprezę. Jak to mówią... do trzech razy
sztuka.
-Okej-odpowiadam krótko nie do końca przekonana jego pomysłem.
Jego uśmiech przekazany w tym momencie do mnie jest niesamowicie słodki.
Czym sobie zasłużyłam?
Spotkałam osobę, która zakochała się we mnie, a ja nie odwzajemniam jej
miłości. Gdyby Luc wyznał mi to uczucie chociażby tydzień temu może byłabym
jeszcze zdolna do pokochania go.
Teraz już za późno. Nie ma dla nas szansy, a szkoda bo według, niektórych
osób ze szkoły, naprawdę do siebie pasujemy. Nie wiem czy mam w to wierzyć czy
też nie...
Koniec głowienia się nad problemami, nad którymi nie mam wpływu.
Taka moja rola w tym durnym świecie więcej myślę niż robię.
Moje rozmyślanie przerwał dzwonek na lekcję.
-Chodźmy bo się spóźnimy.-powiedziałam do Luca i skierowałam się w stronę
szkoły.
Chłopak powolnym krokiem ruszył za mną, nie specjalnie przejmując się tym,
że polonistka za nawet pięciosekundowe spóźnienie wpisuje uwagę.
No cóż jego sprawa-Zganiałam się w myślach za taki komentarz w stronę osoby,
która wyciągnęła mnie z całego bagna w jakie się wpakowałam w ciągu jednego
minionych lat.
Wyciągnął mnie z tego "bagna" w końcu jednego dnia i jednej nocy.
Szybko. Bardzo szybko.
________________________________
Po lekcjach Luc zawiózł mnie do domu.
Gdy do niego weszłam spodziewałam się awantury, co by to było gdyby moja
matka mi jej nie zrobiła?
-Lidsney, natychmiast przyjdź do kuchni!
Bez zbędnych sprzeciwów, które i tak nic by nie dały ruszyłam w kierunku
wyznaczonym przez moją matkę.
-No słucham, ale szybko.
-A czemu niby szybko? No?
-Bo wychodzę.-odparłam krótko parząc wymownie na matkę.
-Czemu nie poinformowałaś mnie o tym, że masz chłopaka?
-Bo kurwa nie.
Spadam, na górę do pokoju. Natychmiastowo i tyle. Wspinam się po schodach w
kierunku mojego pokoju.
-Kurwa Lidsney zejdź na dół natychmiast!
-Ok-odparłam krótko. Nie mam czasu żeby się użerać z tą wiedźmą.
-Więc tak: mam nadzieję, że wiesz co to są zabezpieczenia...-jęknęłam cicho-
i to na tyle. -A zaraz, zaraz. Idziesz na imprezę z Luciem wieczorem?
-Idę.
-Okej, no to idź się przygotować.
I o to poszło?! Booooże i po co ja się wysilałam. Idę po schodach na górę
mrucząc pod nosem ile siły włożyłam w krzyki zupełnie niepotrzebnie. Nie wiem
co robić. W co się ubrać na imprezę. Przecież ja nawet nie mam siły rzucić się
na łóżko i zasnąć. Nie mam na nic siły. Niekiedy zastanawiam się po co ja w
ogóle się staram. Moje myśli są jak tornado, nie skupiają się na jednej sprawie
tylko krążą jak szalone po całym moim życiu szukając odpowiedzi na
niepowiedzianym na głos pytaniem: dlaczego?
Dlaczego się staram?
Dlaczego jestem/byłam pośmiewiskiem?
Dlaczego nadal żyję?
Jest jeszcze jedno pytanie:
Co mnie powstrzymuje od samobójstwa?
Nie wiem... po prostu nie wiem.
Chyba Luc.
Tyle, że ja go nie kocham.
A sram to.
W pokoju mimo sprzeciwu mojemu mózgowi rzuciłam się ciężko na łóżko.
Nie wiem ile tak leżałam... pięć minut? Dziesięć? A może leżałam na nim
godzinę? Mimo mojej niewiedzy niechętnie podniosłam się z mojego ukochanego
łóżeczka i podeszłam do szafy, aby wybrać strój na imprezę. Po dłuższym namyśle
wybrałam dwa zestawy usiłując wybrać jeden z nich. Pierwszy zestaw wyglądał
tak:
A drugi, który zdecydowanie bardziej przypadł mi do
gustu był ten:
Nie był za kuszący, a wręcz odpychający. Jednak
mający w sobie ostrą dawkę seksapilu ściągnie uwagę niejednego mężczyzny. Zaś
pierwszy, który wybrałam byłby za delikatny na ostrą imprezę. Ściągnąłby co
prawda uwagę niejednego, ale myśleliby wtedy, że łatwo by mnie przelecieć co by
nie skończyło się dla mnie dobrze. Ja to mam wyobraźnie..Kto by mnie chciał?
To pytanie
retoryczne-nikt. Po prostu nikt.
Ja nie mam
pojęcia co Luc we mnie widzi. Nikt nigdy nie powiedział, że mnie kocha. Tylko
matka jakieś dziesięć lat temu, ale to inna sprawa. Nikt nie wyznał mi
prawdziwej miłości. Matka musiała mnie kochać. Nie pokochała mnie od tak.
Trzymała mnie w sobie dziewięć miesięcy, a potem wychowywała. Nie pokochała
mnie z wyboru tak jak ojca.. nawet nie wiem czy nadal go kocha. Życie jest jak
pogoda, nigdy nie wiesz czego się spodziewać. W moim życiu najczęściej można
spotkać burze. Grzmoty, pioruny, deszcz. Niekiedy wychodzi słońce, ale rzadko w
tak krótkim czasie. Przykro.
Nie powinnam
się zadręczać, nie moją winą jest, że mama zaszła w ciążę. Mówią, że po burzy
zawsze wychodzi słońce. To nie tyczy się mnie. W moim życiu ciągle grzmi, rzuca
piorunami, a także ciągle na moją twarz spływa strumieniami deszcz. Do widzenia.
Goodbay.. goodbay my life. Goodbay.. goodby my love. Goodbay Harry.
Idę pod
prysznic. Po chwili moje ciało otula przyjemny zapach migdałów wymieszanych
nutką kokosu.
Nie wiem
czemu płaczę. Powinnam się cieszyć.. więc czemu tego nie robię.. czemu się nie
cieszę?!
Pamiętam. I
remember when I cried. Zapamiętam do końca życia.
Zakręcam
wodę sięgam po ręcznik i opatulam nim swoje ciało. Wychodzę spod prysznica
nadal płacząc.
Żyletka...
tego potrzebuję...
Sięgnij!
Jest na wyciągnięcie ręki...
Nie mogę...
Możesz...
wyciągnij rękę...
NIE!!!
Koniec z
tym. W moim życiu na razie nie dzieje się nic złego nie mogę cały czas jej
używać. I to jest moje ostatnie słowo.
Zmienię
swoje życie. Muszę w końcu zrozumieć, że Harry nie żyje, nawet nie istnieję.
Muszę powiedzieć mu do widzenia.
Goodbay
green eyes.
Goodbay
Harry.
To
tyle.
Mój wzrok
skierował się na lustro, nie mam pojęcia dlaczego uśmiechnęłam się,
uśmiechnęłam się do swojego odbicia.
-Czas zacząć
nowy rozdział w życiu, moja burza już minęła.- powiedziałam cicho dalej
uśmiechając się do swojego własnego odbicia.
Ubrałam się
we wcześniej przygotowane rzeczy i wyciągnęłam z mojej mało używanej szafki
tusz do rzęs i mocno czerwony błyszczyk o smaku wiśni.
-Zabawę czas
zacząć- mój wzrok znów powędrował do lustra powieszonego na umywalką. Wow...
przez chwilę nie poznawałam siebie.
Dziewczyna w
lustrze miała duże oczy i długie rzęsy, które teraz było mocno widać. Blada skóra
cudownie kontrastowała z ich ciemną barwą. Grzechem byłoby nie wspomnieć, że
równie cudownie ze skórą tak jak oczy, a nawet lepiej kontrastowały usta, teraz
pomalowane na pociągający odcień dojrzałych wiśni.
Dzisiaj był
pierwszy raz gdy mogłam stwierdzić, że wyglądam dobrze na imprezę, a szczerze
mówiąc to ogólnie wyglądam lepiej niż kiedykolwiek.
Do moich
uszu dociera dźwięk dzwonka drzwi wejściowych. Luc. Wiem to.
Biegnę
sprintem do pokoju i otwieram szafę i wyciągam buty, które wcześniej
przygotowałam. Szybko zakładam je na nogi, po czym wychodzę z pokoju i kieruję
się w stronę schodów. Schodzę z nich szybko, ale i tak słyszę drugi raz dzwonek
drzwi. Otwieram drzwi i widzę Luca ubranego w czarne jeansy i luźną koszulę w
czarno białą kratę.
-Wow... Lidsney..
Wyglądasz cudownie- mówi wpatrując się we mnie jak w obrazek.
-Oj tam , oj
tam- mówię uśmiechając się do niego.
Zamykam dom
na klucz i chowam go do mojej kopertówki, w której jest jeszcze telefon.
Schodzę po
schodach razem z Lucem i skręcamy w prawo kierując się do jakiegoś klubu.
Nagle widzę
zakapturzoną postać, która zmierza w naszym kierunku. Z pod kaptura wystają
lekko kręcące się blond włosy. Nie mam pojęcia kto to jest, a po moim ciele
przechodzi dreszcz. Gdy postać przechodzi obok mnie wkłada mi do ręki
poskładaną kartkę i przez chwilę patrzy w oczy.
-Alice...-mówię
cicho, a ona odwraca wzrok i szybkim krokiem odchodzi ode mnie.
Chowam
kartkę do kopertówki w ogóle nie patrząc na jej treść. Po czym uśmiech
przeznaczam dla Luca. Nie mam pojęcia o co mogło chodzić Alice... po jej twarzy
widać było, że była zaniepokojona. O co?
O mnie na
pewno nie. Jestem z Luciem i nic na pewno mi się nie stanie. Tak przynajmniej
sądzę.
Nie idziemy
długo. Szczerze mówiąc to krótko też nie... jest to po prostu dystans, z którym
mała ilość osób miałaby kłopot. Nie rozumiem jak to się stało, że zamiast
stanąć w kolejce, Luc po prostu podszedł do dobrze zbudowanego ochroniarza, a
ten bez skrupułów nas wpuścił. Już po kilku sekundach w mojej głowie zaczęła
dudnić głośna muzyka. Wolałam nie zadawać sobie niepokojących pytań i oddać się
w chwili, jakkolwiek to zabrzmi. Głośna muzyka dudniła w moich uszach w dalszym
ciągu i coś wydaje mi się, że nie przestanie podczas pobytu w TYM akurat
klubie. Mimo głośnej muzyki poczułam spokój. Pierwszy raz w tym oto dniu
poczułam się jak najbardziej bezpiecznie. Luc stwierdził, że pójdzie po coś do
picia dla nas. Poszedł, a ja w tym czasie zdążyłam przyzwyczaić się do głośnej
muzyki, a moje ciało zaczęło się poruszać w rytm muzyki. Ruszyłam w głąb
parkietu. Zauważyłam, że przygląda mi się chłopak z naszej szkoły. Ruszył się
ze stołka, na którym obecnie siedział i podszedł pewnym krokiem w moją stronę.
-Zatańczysz?-
zapytał niepewnie, spodziewając się negatywnej odpowiedzi. Ja jednak
postanowiłam zatańczyć z Rogerem...? Bo chyba właśnie tak się nazywał.
-Pewnie.-odparłam
krótko i już zaczęłam poruszać się do melodii.
Roger
uśmiechnął się szeroko i zaczął tańczyć ze mną szybki taniec, który już po
chwili stał się czymś zupełnie innym. DJ obecny na tej imprezie chciał dać coś
dla par, a że obiecałam zatańczyć z chłopakiem to nie mogłam się wycofać.
Przybliżyliśmy się do siebie niepewnie. On położył ręce na mojej tali, a ja na
jego umięśnionych ramionach i nasze ciała zaczęły poruszać się w rytmie
piosenki Zarry Larsson- Uncover
Przy
refrenie chłopak okręcił mnie wokół własnej osi, a gdy znowu byłam ustawiona
naprzeciw Rogera miałam okazję spojrzeć w jego błękitne oczy. Nie są
zielone...
Walnęłam
sobie mentalnego plaskacza. No kurwa! Miałam o tym nie myśleć.
Moje myśli w
zastraszająco szybkim tempie powróciły do tańca z nieznajomym do tej pory
Rogerem.
Spodobał mi
się taniec z nim i gdy zaczęła się druga piosenka chcieliśmy znów przystąpić do
niego, ale los pokrzyżował nam plany.
-Lidsney,
kurwa! Ja ci po jebane picie poszedłem, a ty z tym chujem zdążyłaś zatańczyć.
-To może ja
już pójdę-powiedział Roger spokojnie, nie chcąc wywołać kłótni.
-No,
spierdalaj, tak będzie lepiej-powiedział wkurwiony Luc.
Roger już
odszedł, a ja nadal patrzałam w jego kierunku dopóki mój chłopak nie stanął tuż
przede mną mierząc mnie wzrokiem. Był na mnie zły, wiedziałam to. Nagle
zobaczyłam Rogera w tłumie, a on uśmiechnął się niepewnie i przekazał mi ruchem
warg niemą wiadomość- Uważaj na siebie.
Taki też
miałam zamiar, ale wtedy nie podejrzewałam, że to Luc może mi zaszkodzić.
Chłopak
stojący przede mną, zwący się moim chłopakiem, spostrzegł, że znowu nie zwracam
na niego uwagi, więc złapał mnie mocno za podbródek i siłą skierował mój wzrok
na niego po czym powiedział zaskakująco spokojnie, co w ogóle do niego nie
pasowało:
-Tak,
Lidsney bawić się nie będziemy.-po czym szarpnął mnie gwałtownie za ramię przez
co prawie straciłam równowagę. Jedyne co zobaczyłam w jego oczach to nienawiść.
Nie mam pojęcia co wtedy myślał, ale jego wzrok nie przewidywał dla mnie nic
dobrego. Pociągnął mnie w kierunku tylnego wyjścia.
W mojej
głowie zaczęły kotłować się niepokojące myśli. Luc otworzył drzwi i od razu
owiał mnie zimny wiatr tej nocy.
-Koniec
Lidsney, koniec. To już jest koniec, ale przed tym końcem muszę coś zrobić.
Mówił
groźnie, powoli zbliżając się do mnie. Zaczęłam się cofać, aż wpadłam na wysoki
mur budynku. Zadrżałam, ale nie z powodu zimna tylko z powodu strachu.
Już w tamtym
momencie wiedziałam, że nie mam szans,... że nie ucieknę.
-Przykro mi
Lidsney...-on nawet nie silił się na współczucie.- ale to będzie twoja kara.
Swoją jedną
ręką złapał za oba moje nadgarstki i przyparł je do muru, a drugą sprawnie
zsuwając sukienkę, która na moje nieszczęście była z boku zapinana na zamek
błyskawiczny. Ręka, która w tym momencie nie trzymała moich nadgarstków zaczęła
dotykać mnie po ciele, w tym momencie odzianym tylko w bieliznę. Wyrywałam się
cały czas, ale co to da? On przecież na pewno ważył o wiele więcej niż ja, a
jego mięśnie wcale nie ułatwiały mi zadania. Nie wahał się. Dotykał mnie tam
gdzie nigdy nikt inny nie dotykał mnie nigdy, tylko przeze mnie, gąbką podczas
mycia.
-Zrobię to
szybko...być może nawet nie poczujesz bólu-warknął mi do ucha, jedną ręką
odpinając pasek swoich jeansów. Taa, na pewno. Ponoć pierwszy raz boli nawet
jak jest spowolniony dla dobra dziewczyny, a być dziewicą i zostać zgwałconą nigdy
nie było moim marzeniem. Ehh nawet jakbym nie była dziewicą i tak nie chciałaby
zostać zgwałcona.- No, chyba, że jesteś dziewicą..-zaśmiał się gardłowo i
spojrzał na mnie z pogardą. Kurwa... co on w myślach czyta?- Wtedy sprawy nie
będę miały się tak dobrze...bo mam zamiar uprawiać najostrzejszy dotąd seks w
moim życiu.- Teraz przeraziłam się jeszcze bardziej, ale teraz był to strach
typu. Jak on nie minie to nie wytrzymam i zginę bo nie będę potrafiła opanować
histerii .Po prostu, wtedy moje serce nie wytrzyma.
Zsunął
spodnie i włożył rękę w moje figi, i włożył we mnie niespodziewanie palec, a ja
miałam powód żeby zawyć z bólu.
-Czyli
dziewica...-spojrzał na mnie bystro i przejechał językiem po górnej wardze.
Ściągnął
moje majtki, a tuż potem swoje bokserki na wysokość kolan.
Chciałam
żeby ten koszmar się skończył, żeby Luc był taki jak wcześniej-opiekuńczy,
troskliwy... Tamten chłopak zniknął. Zastąpił go zwykły brutal, a mimo to wciąż
wierzyłam, że przestanie, że się powstrzyma, ale nie. Mimo, że po moich
policzkach spływały łzy i nadgarstki zamknięte w ciasnym uścisku, trzęsły się,
to nadal się wyrywałam. Nadzieja... to ostatnie co mi zostało. "Nawet
najgłębszą czerń może oświetlić promyk nadziei". I tego się trzymajmy.
Jednak w moim życiu nie ma szczęścia. Luc wszedł we mnie gwałtownie, a ja
krzyknęłam czując rozrywający mnie ból. Chłopak mimo tego nie przestawał, a
wręcz przeciwnie. Pogłębił swoje ruchy. Nie wiedziałam ile minęło... pięć
minut? Piętnaście? Czterdzieści pięć? Półtorej godziny?
Straciłam
rachubę. Poddałam się... miałam nadzieję, jedyną w życiu nadzieję, ale co ja
mówiłam? "Nawet najgłębszą czerń może oświetlić promyk nadziei"- To
teraz, o wiele głębszym od tego tekstem jest " Nadzieja matką głupich".
Gdy doszedł we mnie wciągnął swoje bokserki na swoje miejsce, po czym zajął się
mną. Moje figi również znalazły się na moim miejscu, a ja nie potrafiąc
utrzymać się na miejscu upadłam na zimną jak kamień betonową posadzkę i
zaczęłam cicho płakać. Luc popatrzył na mnie wrednie, po czym wziął moją
sukienkę przykrywając mnie, nią i odszedł. Po prostu odszedł. Mój cichy płacz
przerodził się w donośny szloch. Po chwili wyciągnęłam z kopertówki telefon i
sprawdziłam na nim godzinę. Pierwsza trzydzieści cztery. Poczułam jak po moim
udzie spływa ciepła rzadka ciecz, wytarłam moje obolałe udo i dałam rękę przed
twarz, usiłując w mroku ujrzeć co to było, nic nie zobaczyłam więc na chwilę
przestałam płakać, aby znów wyciągnąć telefon, aby wyświetlaczem oświetlić
dłoń. Komórka wyleciała z mojej dłoni, a ja znów zaczęłam płakać. Krew... to
była krew! Nie o to, że się jej boję, bo naoglądałam się jej bardzo dużo w
swoim nędznym życiu. Chodzi o to, że nie spodziewałam się, że kto mógłby mi
wyrządzić większą krzywdę niż przeszłam w życiu. Nagle przypomniałam sobie
kartkę od Alice. Znowu otworzyłam kopertówkę i niestety ręką z krwi,
wyciągnęłam kartkę i pod oświetleniem z telefonu odczytałam napisaną pochyłym
pismem wiadomość:
Nie wierz
mu! On cię nie kocha i ty go też nie! Wiem, że kochasz Harry'ego! Nie daj mu
się zwieść i mam nadzieję, że przeczytałaś tą kartkę zanim stało się coś
nieodwracalnego. Alice.
Och, no
patrz za późno! Mogłam wcześniej przeczytać tą kartkę. Uwierzyłabym w to przez
to co napisała o Harrym. Nikomu o tym nie mówiłam, a ona i tak wiedziała.
"Nikt
nie umiera bez utraty dziewictwa, życie pierdoli nas wszystkich"
Zapadła
ciemność.
*****
Cześć to
znowu ja po długiej od 13 czerwca nieobecności!
Ehh, a tak
na serio to ta notka będzie bardzo poważna.
Dodałam ten
rozdział tylko dlatego, że moja koleżanka mnie o to prosiła, a że jadę na
kolonie we wtorek (15) to stwierdziłam, że może się ucieszycie jak dodam.
Siedziałam
nad tym długo i jestem z tego rozdziału zadowolona.
Moja wena
jest nadal nie znaleziona, ale wykrzesałam z siebie resztki uczuć jakie pod
koniec dnia posiadam i wlałam je w ten rozdział.
Teraz
przejdę do zarzutów.
Bez
jaj. Jak zobaczyłam statystyki to mnie szlag jasny trafił!
-9 lipca- 88
wyświetleń (byłam tak kurwa szczęśliwa, że chciałam napisać od razu rozdział, a
że była 3 w nocy to odłożyłam to na następny dzień.)
Następnego
dnia napisałam część, a wieczorem patrzę ile miałam wyświetleń? -Nie no kurwa
przecież 10!!!!
-10 lipca-
10 wyświetleń - już odechciało mi się pisać. Myślałam o tym co przyniosą
następne dni, ale wtedy było jeszcze gorzej:
-11 lipca- 8
wyświetleń
-12 lipca-
wyświetleń pięć!
A dzisiaj
kurwa wyświetleń 0!!!
+Ludzie! No
kurwa mam tylko dwie (trzy) stałe czytelniczki!
Nawet nie
wiecie jak mi przykro gdy jak przeczytam prolog pod jakimś blogiem to już
widzę-3920480795898654684 komentarzy, a pod moim zasadniczo są 3 z czego jeden
mój.
To nie jest
miłe.
Więc przykro
mi, ale nie zostawiacie mi wyboru.
Kiedyś
myślałam, że liczba wyświetleń, komentarzy, obserwatorów wzrośnie z czasem, ale
to cały czas stoi w miejscu.
Wiem, że to
nie jest najlepsza wiadomość dnia, ale musicie zrozumieć jak ja się czuję.
Jakbym kurwa do ściany pisała!
ZERO.
ODZEWU.
:(
Promujcie
tego bloga, a ja później w niekorzystnej dla Was sytuacji pomogę. W ten sam lub
inny sposób.
8
komentarzy>>>> rozdział 8
lub
4 długie
komentarze >>>>rozdział 8
PRZYKRO MI,
ALE NIE POZOSTAWIACIE MI WYBORU. MAM NADZIEJĘ, ŻE DO ZOBACZENIA.