środa, 15 października 2014

Zapowiedź do rozdziału 8

*Perspektywa Lidsney*




Leżałam próbując podnieść się z ziemi. Bez otwarcia oczu byłoby to nie możliwe, bo mogłabym uderzyć się w głowę, albo coś innego. Szczerze mówiąc wisi mi to. Więc spróbuję. Usiłuję otworzyć oczy. Nie łatwo jest mi podnieść, teraz ciężkie powieki. Teraz do moich nozdrzy napływa słodki zapach kwiatów z łąki, a do uszu dźwięki cicho szumiącego wiatru i bzyczenia owadów. Jeszcze raz. Udało się. Mój wzrok padł na błękitne niebo bez ani jednej chmurki. Ciężko jest mi teraz zrozumieć jakim cudem się tu dostałam. Może to niebo? Ehh co ja plotę? Ja do nieba? Nie nadaję się do takiego miejsca. Co z tego, że wiele w życiu wycierpiałam? Nikogo to przecież nie obchodzi. Teraz mogę cieszyć się życiem… albo życiem poza życiem zależy. Tylko od czego? Ehh moja głupota przewyższa moją mądrość o jakieś 50%.  Jednak to jest szansa. Szansa mojego życia. Ta którą chciałam dostać, a wtedy nie dostałam. Spełniło się moje marzenie, ale z lekkim spóźnieniem. Ważne, że się spełniło. Brak bólu, brak smutku, a przede wszystkim bram miłości. To w końcu przez nią zostałam zdradzona. Teraz jestem wolna. Czuję się jakbym miała skrzydła. Wstaję z ziemi i otrzepuję moją śnieżnobiałą sukienkę z kwiatów i trawy. Nie wiem jak się na mnie znalazła,  ani jakim cudem nadal utrzymuje swój piękny kolor. Biegnę po łące podziwiając różno-kolorowe kwiaty i podziwiając to czego nigdy nie wiedziałam. Moje kruczoczarne włosy rozwiewa wiatr gdy pokonuję metry w drodze do nieznanego. Gdyby ktoś zobaczył mnie jak biegnę śmiejąc się  i rozglądając wokoło, mógłby powiedzieć, że zawsze byłam szczęśliwa, że nigdy nie miałam problemów, ale nie. Rany po cięciach nadal zdobią moje nadgarstki i nogi. Jednak nie przejmuję się tym biegnę dalej nadal się śmiejąc. Nie mam się czego obawiać. Tu jestem bezpieczna.  Zbliża się koniec. Koniec łąki jest zakończony stromym zboczem. Nad nim nie ma już błękitnego nieba. Jest za to szare, a po nim krążą kruki czarne jak noc. Chcę się zatrzymać, chcę wrócić na polanę i cieszyć się swoim szczęściem, ale nie potrafię. Wiem, że gdy skoczę, coś będzie przede mną. Otworzą się nowe możliwości, a ja będę mogła spełnić swoje przeznaczenie, które teraz jest sekretem.

Podejmuję decyzję.




Skaczę... 

 ****


Koniec z tym. Wiecie co? Mam cały 8 rozdział napisany. Czemu nie wstawiłam? Bo nie ma jednego jeszcze popieprzonego komentarza! Naprawdę się staram dorównać oczekiwaniom, no ale nie kompletna ignorancja z waszej strony. To jest ciężkie. 


Zastanówcie się nad tym, a ja w tym czasie zawieszam bloga...

na czas nieokreślony. 

No chyba, że coś się zmieni.


poniedziałek, 14 lipca 2014

Wyjazd

Wyjeżdżam na kolonie już jutro (15 lipca) nie będzie mnie do 29 lipca i obiecuję, że będę pisała rozdział 8. Mam już jego część... hm 1/5? Haha, ale to i tak jest już coś!
Tą przerwą daję wam czas na zebranie komentarzy i tak zwane "przemyślenie" istnienia tego bloga. Wszystkie komentarze poprawiają humor. Czy te krótkie typu:
-O Boże, te opowiadanie jest super :3
I te bardziej rozwinięte.
Cieszę się z tego wyjazdu mimo, że nie mam pojęcia czy będę miała dostęp do internetu (chyba tak) będę sprawdzała wasze postępy i pisała to co wy czytacie. Jeśli dobrze pójdzie i będę miała czas na pisanie, to rozdział wyjdzie 30 lipca, jeśli źle pójdzie i nie będzie komentarzy to i'm so sorry, nie będę w stanie ich dodać :(
Mam jednak przeczucie, że mnie nie zawiedziecie :D
Sweet Berry :>

niedziela, 13 lipca 2014

Rozdział 7 część trzecia

1. Rozdział niesprawdzony, więc przepraszam za ewentualne błędy.
2. Przeczytajcie notkę pod rozdziałem! To jest ważne!





*Perspektywa Lidsney*

Po rozmowie z Alice ruszyłam poszukać Luca nie znalazłam go na stołówce.
Na miejscu rozejrzałam się dookoła, szukając wśród ludzi czupryny mojego chłopaka.
Kurde, gdzie on jest?!
Wzruszyłam ramionami choć tak naprawdę byłam wściekła. Miał tu przecież czekać.
Czas, aby przeszukać boisko. Wyszłam ze szkoły spotykając ciekawskie spojrzenia rówieśników. Nadal nie potrafią się oswoić z myślą, że jestem dziewczyną tego POPULARNEGO.
Boisko szkolne. Kiedyś miejsce gdzie nigdy nie odważyłabym się iść. Za dużo osób... za dużo moich wrogów. Teraz idę tak jak gdyby nigdy nic, aby spotkać się z popularnym chłopakiem. Ciekawe prawda? Jak szybko ludzie, którzy przez lata mieli negatywne zdanie o mnie mogą w ciągu jednego dnia zmienić je.
Widzę go. Stoi tam, ale nie sam. Rozmawia o czymś zawzięcie z Grace. Ja nawet nie chcę wiedzieć o czym.
Luc chyba mnie zauważył bo natychmiast żegna się z dziewczyną i zmierza w moją stronę.
-Cześć piękna-mówi w swój charakterystyczny sposób uśmiechając się.
-Hej-mój wymuszony uśmiech chyba podziałał. Nadal niepokoi mnie po co rozmawiał z moim wrogiem.
Trudno, muszę skupić się na dobrej stronie mocy.
-Dzisiejszego wieczoru zabieram cię na imprezę.
Hmm nie wiem jak to odebrać. Na imprezie byliśmy wczoraj... a raczej dzisiaj.
Może jutro też powie, że idziemy na imprezę. Jak to mówią... do trzech razy sztuka.
-Okej-odpowiadam krótko nie do końca przekonana jego pomysłem.
Jego uśmiech przekazany w tym momencie do mnie jest niesamowicie słodki. Czym sobie zasłużyłam?
Spotkałam osobę, która zakochała się we mnie, a ja nie odwzajemniam jej miłości. Gdyby Luc wyznał mi to uczucie chociażby tydzień temu może byłabym jeszcze zdolna do pokochania go.
Teraz już za późno. Nie ma dla nas szansy, a szkoda bo według, niektórych osób ze szkoły, naprawdę do siebie pasujemy. Nie wiem czy mam w to wierzyć czy też nie...
Koniec głowienia się nad problemami, nad którymi nie mam wpływu.
Taka moja rola w tym durnym świecie więcej myślę niż robię.
Moje rozmyślanie przerwał dzwonek na lekcję.
-Chodźmy bo się spóźnimy.-powiedziałam do Luca i skierowałam się w stronę szkoły.
Chłopak powolnym krokiem ruszył za mną, nie specjalnie przejmując się tym, że polonistka za nawet pięciosekundowe spóźnienie wpisuje uwagę.
No cóż jego sprawa-Zganiałam się w myślach za taki komentarz w stronę osoby, która wyciągnęła mnie z całego bagna w jakie się wpakowałam w ciągu jednego minionych lat.
Wyciągnął mnie z tego "bagna" w końcu jednego dnia i jednej nocy.
Szybko. Bardzo szybko.

________________________________
Po lekcjach  Luc zawiózł mnie do domu.
Gdy do niego weszłam spodziewałam się awantury, co by to było gdyby moja matka mi jej nie zrobiła?
-Lidsney, natychmiast przyjdź do kuchni!
Bez zbędnych sprzeciwów, które i tak nic by nie dały ruszyłam w kierunku wyznaczonym przez moją matkę.
-No słucham, ale szybko.
-A czemu niby szybko? No?
-Bo wychodzę.-odparłam krótko parząc wymownie na matkę.
-Czemu nie poinformowałaś mnie o tym, że masz chłopaka?
-Bo kurwa nie.
Spadam, na górę do pokoju. Natychmiastowo i tyle. Wspinam się po schodach w kierunku mojego pokoju.
-Kurwa Lidsney zejdź na dół natychmiast!
-Ok-odparłam krótko. Nie mam czasu żeby się użerać z tą wiedźmą.
-Więc tak: mam nadzieję, że wiesz co to są zabezpieczenia...-jęknęłam cicho- i to na tyle. -A zaraz, zaraz. Idziesz na imprezę z Luciem wieczorem?
 -Idę.
-Okej, no to idź się przygotować.
I o to poszło?! Booooże i po co ja się wysilałam. Idę po schodach na górę mrucząc pod nosem ile siły włożyłam w krzyki zupełnie niepotrzebnie. Nie wiem co robić. W co się ubrać na imprezę. Przecież ja nawet nie mam siły rzucić się na łóżko i zasnąć. Nie mam na nic siły. Niekiedy zastanawiam się po co ja w ogóle się staram. Moje myśli są jak tornado, nie skupiają się na jednej sprawie tylko krążą jak szalone po całym moim życiu szukając odpowiedzi na niepowiedzianym na głos pytaniem: dlaczego?
Dlaczego się staram?
Dlaczego jestem/byłam pośmiewiskiem?
Dlaczego nadal żyję?
Jest jeszcze jedno pytanie:
Co mnie powstrzymuje od samobójstwa?
Nie wiem... po prostu nie wiem.
Chyba Luc.
Tyle, że ja go nie kocham.
A sram to.
W pokoju mimo sprzeciwu mojemu mózgowi rzuciłam się ciężko na łóżko.
Nie wiem ile tak leżałam... pięć minut? Dziesięć? A może leżałam na nim godzinę? Mimo mojej niewiedzy niechętnie podniosłam się z mojego ukochanego łóżeczka i podeszłam do szafy, aby wybrać strój na imprezę. Po dłuższym namyśle wybrałam dwa zestawy usiłując wybrać jeden z nich. Pierwszy zestaw wyglądał tak:



















 A drugi, który zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu był ten:
 




















Nie był za kuszący, a wręcz odpychający. Jednak mający w sobie ostrą dawkę seksapilu ściągnie uwagę niejednego mężczyzny. Zaś pierwszy, który wybrałam byłby za delikatny na ostrą imprezę. Ściągnąłby co prawda uwagę niejednego, ale myśleliby wtedy, że łatwo by mnie przelecieć co by nie skończyło się dla mnie dobrze. Ja to mam wyobraźnie..Kto by mnie chciał?
To pytanie retoryczne-nikt. Po prostu nikt. 
Ja nie mam pojęcia co Luc we mnie widzi. Nikt nigdy nie powiedział, że mnie kocha. Tylko matka jakieś dziesięć lat temu, ale to inna sprawa. Nikt nie wyznał mi prawdziwej miłości. Matka musiała mnie kochać. Nie pokochała mnie od tak. Trzymała mnie w sobie dziewięć miesięcy, a potem wychowywała. Nie pokochała mnie z wyboru tak jak ojca.. nawet nie wiem czy nadal go kocha. Życie jest jak pogoda, nigdy nie wiesz czego się spodziewać. W moim życiu najczęściej można spotkać burze. Grzmoty, pioruny, deszcz. Niekiedy wychodzi słońce, ale rzadko w tak krótkim czasie. Przykro.
Nie powinnam się zadręczać, nie moją winą jest, że mama zaszła w ciążę. Mówią, że po burzy zawsze wychodzi słońce. To nie tyczy się mnie. W moim życiu ciągle grzmi, rzuca piorunami, a także ciągle na moją twarz spływa strumieniami deszcz. Do widzenia. Goodbay.. goodbay my life. Goodbay.. goodby my love. Goodbay Harry.
Idę pod prysznic. Po chwili moje ciało otula przyjemny zapach migdałów wymieszanych nutką kokosu.
Nie wiem czemu płaczę. Powinnam się cieszyć.. więc czemu tego nie robię.. czemu się nie cieszę?!
Pamiętam. I remember when I cried. Zapamiętam do końca życia. 
Zakręcam wodę sięgam po ręcznik i opatulam nim swoje ciało. Wychodzę spod prysznica nadal płacząc.
Żyletka... tego potrzebuję...
Sięgnij! Jest na wyciągnięcie ręki...
Nie mogę...
Możesz... wyciągnij rękę...
NIE!!!
Koniec z tym. W moim życiu na razie nie dzieje się nic złego nie mogę cały czas jej używać. I to jest moje ostatnie słowo.
Zmienię swoje życie. Muszę w końcu zrozumieć, że Harry nie żyje, nawet nie istnieję. Muszę powiedzieć mu do widzenia.
Goodbay green eyes.
Goodbay Harry.
To tyle. 
Mój wzrok skierował się na lustro, nie mam pojęcia dlaczego uśmiechnęłam się, uśmiechnęłam się do swojego odbicia.
-Czas zacząć nowy rozdział w życiu, moja burza już minęła.- powiedziałam cicho dalej uśmiechając się do swojego własnego odbicia.
Ubrałam się we wcześniej przygotowane rzeczy i wyciągnęłam z mojej mało używanej szafki tusz do rzęs i mocno czerwony błyszczyk o smaku wiśni.
-Zabawę czas zacząć- mój wzrok znów powędrował do lustra powieszonego na umywalką. Wow... przez chwilę nie poznawałam siebie. 
Dziewczyna w lustrze miała duże oczy i długie rzęsy, które teraz było mocno widać. Blada skóra cudownie kontrastowała z ich ciemną barwą. Grzechem byłoby nie wspomnieć, że równie cudownie ze skórą tak jak oczy, a nawet lepiej kontrastowały usta, teraz pomalowane na pociągający odcień dojrzałych wiśni.
Dzisiaj był pierwszy raz gdy mogłam stwierdzić, że wyglądam dobrze na imprezę, a szczerze mówiąc to ogólnie wyglądam lepiej niż kiedykolwiek.
Do moich uszu dociera dźwięk dzwonka drzwi wejściowych. Luc. Wiem to.
Biegnę sprintem do pokoju i otwieram szafę i wyciągam buty, które wcześniej przygotowałam. Szybko zakładam je na nogi, po czym wychodzę z pokoju i kieruję się w stronę schodów. Schodzę z nich szybko, ale i tak słyszę drugi raz dzwonek drzwi. Otwieram drzwi i widzę Luca ubranego w czarne jeansy i luźną koszulę w czarno białą kratę.
-Wow... Lidsney.. Wyglądasz cudownie- mówi wpatrując się we mnie jak w obrazek.
-Oj tam , oj tam- mówię uśmiechając się do niego.
Zamykam dom na klucz i chowam go do mojej kopertówki, w której jest jeszcze telefon.
Schodzę po schodach razem z Lucem i skręcamy w prawo kierując się do jakiegoś klubu.
Nagle widzę zakapturzoną postać, która zmierza w naszym kierunku. Z pod kaptura wystają lekko kręcące się blond włosy. Nie mam pojęcia kto to jest, a po moim ciele przechodzi dreszcz. Gdy postać przechodzi obok mnie wkłada mi do ręki poskładaną kartkę i przez chwilę patrzy w oczy. 
-Alice...-mówię cicho, a ona odwraca wzrok i szybkim krokiem odchodzi ode mnie. 
Chowam kartkę do kopertówki w ogóle nie patrząc na jej treść. Po czym uśmiech przeznaczam dla Luca. Nie mam pojęcia o co mogło chodzić Alice... po jej twarzy widać było, że była zaniepokojona. O co?
O mnie na pewno nie. Jestem z Luciem i nic na pewno mi się nie stanie. Tak przynajmniej sądzę.
Nie idziemy długo. Szczerze mówiąc to krótko też nie... jest to po prostu dystans, z którym mała ilość osób miałaby kłopot. Nie rozumiem jak to się stało, że zamiast stanąć w kolejce, Luc po prostu podszedł do dobrze zbudowanego ochroniarza, a ten bez skrupułów nas wpuścił. Już po kilku sekundach w mojej głowie zaczęła dudnić głośna muzyka. Wolałam nie zadawać sobie niepokojących pytań i oddać się w chwili, jakkolwiek to zabrzmi. Głośna muzyka dudniła w moich uszach w dalszym ciągu i coś wydaje mi się, że nie przestanie podczas pobytu w TYM akurat klubie. Mimo głośnej muzyki poczułam spokój. Pierwszy raz w tym oto dniu poczułam się jak najbardziej bezpiecznie. Luc stwierdził, że pójdzie po coś do picia dla nas. Poszedł, a ja w tym czasie zdążyłam przyzwyczaić się do głośnej muzyki, a moje ciało zaczęło się poruszać w rytm muzyki. Ruszyłam w głąb parkietu. Zauważyłam, że przygląda mi się chłopak z naszej szkoły. Ruszył się ze stołka, na którym obecnie siedział i podszedł pewnym krokiem w moją stronę.
-Zatańczysz?- zapytał niepewnie, spodziewając się negatywnej odpowiedzi. Ja jednak postanowiłam zatańczyć z Rogerem...? Bo chyba właśnie tak się nazywał. 
-Pewnie.-odparłam krótko i już zaczęłam poruszać się do melodii.
Roger uśmiechnął się szeroko i zaczął tańczyć ze mną szybki taniec, który już po chwili stał się czymś zupełnie innym. DJ obecny na tej imprezie chciał dać coś dla par, a że obiecałam zatańczyć z chłopakiem to nie mogłam się wycofać. Przybliżyliśmy się do siebie niepewnie. On położył ręce na mojej tali, a ja na jego umięśnionych ramionach i nasze ciała zaczęły poruszać się w rytmie piosenki Zarry Larsson- Uncover
Przy refrenie chłopak okręcił mnie wokół własnej osi, a gdy znowu byłam ustawiona naprzeciw Rogera miałam okazję spojrzeć w jego błękitne oczy. Nie są zielone... 
Walnęłam sobie mentalnego plaskacza. No kurwa! Miałam o tym nie myśleć.
Moje myśli w zastraszająco szybkim tempie powróciły do tańca z nieznajomym do tej pory Rogerem.
Spodobał mi się taniec z nim i gdy zaczęła się druga piosenka chcieliśmy znów przystąpić do niego, ale los pokrzyżował nam plany.
-Lidsney, kurwa! Ja ci po jebane picie poszedłem, a ty z tym chujem zdążyłaś zatańczyć.
-To może ja już pójdę-powiedział Roger spokojnie, nie chcąc wywołać kłótni.
-No, spierdalaj, tak będzie lepiej-powiedział wkurwiony Luc.
Roger już odszedł, a ja nadal patrzałam w jego kierunku dopóki mój chłopak nie stanął tuż przede mną mierząc mnie wzrokiem. Był na mnie zły, wiedziałam to. Nagle zobaczyłam Rogera w tłumie, a on uśmiechnął się niepewnie i przekazał mi ruchem warg niemą wiadomość- Uważaj na siebie.
Taki też miałam zamiar, ale wtedy nie podejrzewałam, że to Luc może mi zaszkodzić.
Chłopak stojący przede mną, zwący się moim chłopakiem, spostrzegł, że znowu nie zwracam na niego uwagi, więc złapał mnie mocno za podbródek i siłą skierował mój wzrok na niego po czym powiedział zaskakująco spokojnie, co w ogóle do niego nie pasowało:
-Tak, Lidsney bawić się nie będziemy.-po czym szarpnął mnie gwałtownie za ramię przez co prawie straciłam równowagę. Jedyne co zobaczyłam w jego oczach to nienawiść. Nie mam pojęcia co wtedy myślał, ale jego wzrok nie przewidywał dla mnie nic dobrego. Pociągnął mnie w kierunku tylnego wyjścia.
W mojej głowie zaczęły kotłować się niepokojące myśli. Luc otworzył drzwi i od razu owiał mnie zimny wiatr tej nocy. 
-Koniec Lidsney, koniec. To już jest koniec, ale przed tym końcem muszę coś zrobić.
Mówił groźnie, powoli zbliżając się do mnie. Zaczęłam się cofać, aż wpadłam na wysoki mur budynku. Zadrżałam, ale nie z powodu zimna tylko z powodu strachu.
Już w tamtym momencie wiedziałam, że nie mam szans,... że nie ucieknę.
-Przykro mi Lidsney...-on nawet nie silił się na współczucie.- ale to będzie twoja kara.
Swoją jedną ręką złapał za oba moje nadgarstki i przyparł je do muru, a drugą sprawnie zsuwając sukienkę, która na moje nieszczęście była z boku zapinana na zamek błyskawiczny. Ręka, która w tym momencie nie trzymała moich nadgarstków zaczęła dotykać mnie po ciele, w tym momencie odzianym tylko w bieliznę. Wyrywałam się cały czas, ale co to da? On przecież na pewno ważył o wiele więcej niż ja, a jego mięśnie wcale nie ułatwiały mi zadania. Nie wahał się. Dotykał mnie tam gdzie nigdy nikt inny nie dotykał mnie nigdy, tylko przeze mnie, gąbką podczas mycia. 
-Zrobię to szybko...być może nawet nie poczujesz bólu-warknął mi do ucha, jedną ręką odpinając pasek swoich jeansów. Taa, na pewno. Ponoć pierwszy raz boli nawet jak jest spowolniony dla dobra dziewczyny, a być dziewicą i zostać zgwałconą nigdy nie było moim marzeniem. Ehh nawet jakbym nie była dziewicą i tak nie chciałaby zostać zgwałcona.- No, chyba, że jesteś dziewicą..-zaśmiał się gardłowo i spojrzał na mnie z pogardą. Kurwa... co on w myślach czyta?- Wtedy sprawy nie będę miały się tak dobrze...bo mam zamiar uprawiać najostrzejszy dotąd seks w moim życiu.- Teraz przeraziłam się jeszcze bardziej, ale teraz był to strach typu. Jak on nie minie to nie wytrzymam i zginę bo nie będę potrafiła opanować histerii .Po prostu, wtedy moje serce nie wytrzyma.
Zsunął spodnie i włożył rękę w moje figi, i włożył we mnie niespodziewanie palec, a ja miałam powód żeby zawyć z bólu.
-Czyli dziewica...-spojrzał na mnie bystro i przejechał językiem po górnej wardze.
Ściągnął moje majtki, a tuż potem swoje bokserki na wysokość kolan. 
Chciałam żeby ten koszmar się skończył, żeby Luc był taki jak wcześniej-opiekuńczy, troskliwy... Tamten chłopak zniknął. Zastąpił go zwykły brutal, a mimo to wciąż wierzyłam, że przestanie, że się powstrzyma, ale nie. Mimo, że po moich policzkach spływały łzy i nadgarstki zamknięte w ciasnym uścisku, trzęsły się, to nadal się wyrywałam. Nadzieja... to ostatnie co mi zostało. "Nawet najgłębszą czerń może oświetlić promyk nadziei". I tego się trzymajmy. Jednak w moim życiu nie ma szczęścia. Luc wszedł we mnie gwałtownie, a ja krzyknęłam czując rozrywający mnie ból. Chłopak mimo tego nie przestawał, a wręcz przeciwnie. Pogłębił swoje ruchy. Nie wiedziałam ile minęło... pięć minut? Piętnaście? Czterdzieści pięć? Półtorej godziny?
Straciłam rachubę. Poddałam się... miałam nadzieję, jedyną w życiu nadzieję, ale co ja mówiłam? "Nawet najgłębszą czerń może oświetlić promyk nadziei"- To teraz, o wiele głębszym od tego tekstem jest " Nadzieja matką głupich". Gdy doszedł we mnie wciągnął swoje bokserki na swoje miejsce, po czym zajął się mną. Moje figi również znalazły się na moim miejscu, a ja nie potrafiąc utrzymać się na miejscu upadłam na zimną jak kamień betonową posadzkę i zaczęłam cicho płakać. Luc popatrzył na mnie wrednie, po czym wziął moją sukienkę przykrywając mnie, nią i odszedł. Po prostu odszedł. Mój cichy płacz przerodził się w donośny szloch. Po chwili wyciągnęłam z kopertówki telefon i sprawdziłam na nim godzinę. Pierwsza trzydzieści cztery. Poczułam jak po moim udzie spływa ciepła rzadka ciecz, wytarłam moje obolałe udo i dałam rękę przed twarz, usiłując w mroku ujrzeć co to było, nic nie zobaczyłam więc na chwilę przestałam płakać, aby znów wyciągnąć telefon, aby wyświetlaczem oświetlić dłoń. Komórka wyleciała z mojej dłoni, a ja znów zaczęłam płakać. Krew... to była krew! Nie o to, że się jej boję, bo naoglądałam się jej bardzo dużo w swoim nędznym życiu. Chodzi o to, że nie spodziewałam się, że kto mógłby mi wyrządzić większą krzywdę niż przeszłam w życiu. Nagle przypomniałam sobie kartkę od Alice. Znowu otworzyłam kopertówkę i niestety ręką z krwi, wyciągnęłam kartkę i pod oświetleniem z telefonu odczytałam napisaną pochyłym pismem wiadomość:



Nie wierz mu! On cię nie kocha i ty go też nie! Wiem, że kochasz Harry'ego! Nie daj mu się zwieść i mam nadzieję, że przeczytałaś tą kartkę zanim stało się coś nieodwracalnego. Alice.

Och, no patrz za późno! Mogłam wcześniej przeczytać tą kartkę. Uwierzyłabym w to przez to co napisała o Harrym. Nikomu o tym nie mówiłam, a ona i tak wiedziała.
"Nikt nie umiera bez utraty dziewictwa, życie pierdoli nas wszystkich"

Zapadła ciemność.



*****


Cześć to znowu ja po długiej od 13 czerwca nieobecności!
Ehh, a tak na serio to ta notka będzie bardzo poważna.
Dodałam ten rozdział tylko dlatego, że moja koleżanka mnie o to prosiła, a że jadę na kolonie we wtorek (15) to stwierdziłam, że może się ucieszycie jak dodam.
Siedziałam nad tym długo i jestem z tego rozdziału zadowolona. 
Moja wena jest nadal nie znaleziona, ale wykrzesałam z siebie resztki uczuć jakie pod koniec dnia posiadam i wlałam je w ten rozdział.
Teraz przejdę do zarzutów.


 Bez jaj. Jak zobaczyłam statystyki to mnie szlag jasny trafił! 
-9 lipca- 88 wyświetleń (byłam tak kurwa szczęśliwa, że chciałam napisać od razu rozdział, a że była 3 w  nocy to odłożyłam to na następny dzień.)
Następnego dnia napisałam część, a wieczorem patrzę ile miałam wyświetleń? -Nie no kurwa przecież 10!!!!
-10 lipca- 10 wyświetleń - już odechciało mi się pisać. Myślałam o tym co przyniosą następne dni, ale wtedy było jeszcze gorzej:
-11 lipca- 8 wyświetleń
-12 lipca- wyświetleń pięć!
A dzisiaj kurwa wyświetleń 0!!! 
+Ludzie! No kurwa mam tylko dwie (trzy) stałe czytelniczki!
Nawet nie wiecie jak mi przykro gdy jak przeczytam prolog pod jakimś blogiem to już widzę-3920480795898654684 komentarzy, a pod moim zasadniczo są 3 z czego jeden mój.
To nie jest miłe.
Więc przykro mi, ale nie zostawiacie mi wyboru.
Kiedyś myślałam, że liczba wyświetleń, komentarzy, obserwatorów wzrośnie z czasem, ale to cały czas stoi w miejscu.

Wiem, że to nie jest najlepsza wiadomość dnia, ale musicie zrozumieć jak ja się czuję. Jakbym kurwa do ściany pisała! 
ZERO.
ODZEWU.
:(
Promujcie tego bloga, a ja później w niekorzystnej dla Was sytuacji pomogę. W ten sam lub inny sposób.


 8 komentarzy>>>> rozdział 8
lub
4 długie komentarze >>>>rozdział 8
PRZYKRO MI, ALE NIE POZOSTAWIACIE MI WYBORU. MAM NADZIEJĘ, ŻE DO ZOBACZENIA.

piątek, 13 czerwca 2014

Rozdział 7 część druga


*Perspektywa Lidsney*
Siedziałam w samochodzie Luca nucąc lecącą w radiu piosenkę. Nie wiem jak to się stało, że Luc zobaczył we mnie coś więcej, niż tylko osobę godną wytarcia jego butów. Od dzisiaj nie będę pośmiewiskiem. Okazało się l, że to dzięki niemu nie wyśmiewali mnie wczoraj w szkole.
Na tą myśl robi mi się ciepło na sercu, chronił mnie... Czy to znaczy, że mnie kocha?
Od razu po tym pytaniu nasuwa mi się kolejne pytanie: Czy ja go kocham?  Moje serce jest już co prawda zajęte, ale nie przez niego... Nie przez Luca.
Przez Harrego, który nawet nie wiem czy istnieje.
Samochód zatrzymał się. No tak jesteśmy już przed szkołą.
A wracając do pytania pierwszego: Czy Luc mnie kocha?
-Lidsney cokolwiek tam zostaniesz, nie przejmuj się i wiem, że nie będziesz. Tyle lat żyłaś w strachu... Wiem, że się nie poddasz, wiem to bo cię kocham.-Spojrzał na mnie swoimi hipnotyzującymi oczami.
Rozwiązałam zagadkę. Łatwo poszło.
-Wiem.
Tylko tyle mu odpowiedziałam. Nie mogę się na nic więcej zdobyć to jest dla mnie za dużo. Nienawidzę gdy ktoś mnie okłamuje, a tym bardziej nienawidzę momentu kiedy ja muszę kłamać. Teraz nie skłamałam w tak dużej roli. Nie mam predyspozycji, aby osądzać jego starania. Wiem, że młodzi mężczyźni mają kłopoty z wyznawaniem uczuć. Sami już mężczyźni też, ale to zupełnie inna sprawa.
Uśmiechnęłam się chcąc przekazać mu, że się nie boję wejść do miejsca, w którym byłam prześladowana od dłuższego czasu. Odwzajemnił mój uśmiech i pocałował lekko w policzek.
-Chodźmy-powiedziałam szybko otwierając drzwi z mojej strony samochodu.
Luc zareagował natychmiastowo: Nie Lidsney! Czekaj chwilkę.
Sam wysiadł i podszedł do samochodu z drugiej strony.
-Teraz możesz już wyjść- powiedział otwierając drzwiczki.
Wysiadłam uśmiechając się niepewnie. Chłopak chwycił mnie za rękę. Wtedy dla mnie czas się zatrzymał, zaczęłam się stresować. Chwycił mnie za rękę... Co to może oznaczać? Wyparł się popularności? A może to ja będę od teraz należeć do szkolnej elity?
Myśli kłębiły się w mojej głowie nie pozostawiając nadziei na normalne myśli.
Kolejne pytania zostaną za chwilę rozwiązane. Jeśli nie przywita się z przyjaciółmi to znaczy, że wybrał życie samotnika. Zostanę wtedy przy nim wtedy może mu to wystarczy?
Jeżeli zacznie się ze wszystkimi witać i mnie przedstawiać oznacza to, że od teraz będę należeć do szkolenej elity.
Czas zacząć tą niebezpieczną grę.
-Cześć Luc!- krzyknął Ethan, koszykarz trzeciej klasy jak i również trener pierwszych i drugich klas.
-Cześć, poznaj Lidsney moją kochaną dziewczynę.- Uśmiechnął się uroczo do Ethana, a on przywitał się ze mną tak zwanym przytulaskiem.
-Heeej, jestem Ethan
-Lidsney.-powiedziałam krótko i uśmiechnęłam się do chłopaka.
-Lidsney kochana choć muszę cię przedstawić całej szkole!- Luc zadowolony, że tak szybko zaakceptował mnie jego przyjaciel, przytulił się do mnie.
-Choć!-Pociągnęłam mojego CHŁOPAKA w stronę szkoły, której kiedyś tak bardzo nienawidziłam.
Już od dawna nie byłam tak szczęśliwa. Wtedy każdy kolejny dzień był dla mnie jak żyletka: bezwzględna, raniąca... ale skuteczna. Moje życie jest skuteczne pod jednym względem, powoli zbliża się do końca jedna godzina, minuta, sekunda, a nawet setna sekundy postarza mnie. I powoli, ale drastycznie zbliżam się do końca.
-Cześć Luc, cześć Lidsney- wszyscy witali się ze mną tymi słowami. Należę do elity. A należeć do elity to już jest coś.

*2 godziny później*

 Po lekcji chemii ruszyłam korytarzem, aby znaleźć Luca.
Nagle zaczepiła mnie pewna dziewczyna.
-Cześć Lidsney jestem Alice.
-O cześć... przepraszam, ale muszę już lecieć-powiedziałam trochę speszona, że nie mogę dłużej porozmawiać ze śliczną blondynką o imieniu: Alice.
-Uwierz mi kochana, ja znajdę cię wszędzie, nawet w innym świecie.
Uśmiechnęłam się i pożegnałam ruszając szybko korytarzem w stronę stołówki.

***


Koniec rozdziału 7 części 2.
Stwierdziłam, że dodam jeszcze część trzecią.
Wychodzę teraz z Martyśką i to dla niej dedykuję ten rozdzialik.
Przepraszam, że taki krótki i bezsensowny.
Do następnego :*


A tu Lily Collins :)




niedziela, 8 czerwca 2014

Rozdział 7 część pierwsza

Zanim dodam następny rozdział chcę Was jeszcze raz przeprosić za to, że moja durna wena nadal jest w poszukiwaniach, ale mimo to dodaję rozdział
A teraz już nie zanudzam :)
*Lidsney*
Moje oczy muszą przyzwyczaić się do jasnego światła wpadającego przez okno mojego pokoju.
Ehm, nie słyszałam mojego budzika, który zaczyna się słowami " Kochanie wstajemy, wstajemy, szkoda takiego dnia..."
Zazwyczaj dopiero gdy usłyszałam to kilka razy, wtedy potrafiłam jakimś cudem zwlec się z łóżka.
Tyle że teraz to zupełnie inna sytuacja. Budzik nie zadzwonił, a ja obudziłam się sama dziwnym trafem. Zaraz, zaraz, przecież gdy nie nastawiam budzika to śpię tak około do jedenastej. A mam na ósmą... która godzina!?
Mój wzrok przenosi się na moją Nokie Lumie 920 i z zadowoleniem mogę stwierdzić, że jest szósta czterdzieści siedem i mam trochę czasu aby się naszykować.
Powolnym krokiem ruszam w stronę szafy, aby znaleźć jakieś ubrania na dzisiaj. Wybieram jasno niebieską koszulę zapinaną na pozłacane guziczki. Do tego dobieram białe jeansy-rurki, a całość uzupełniam długim naszyjnikiem w kształcie kwiatu lotosu.
Na całe szczęście wczoraj, a dokładniej dzisiaj w nocy obudziłam się z zapachem alkoholu więc czym prędzej ruszyłam pod prysznic i przy okazji umyłam włosy pozbawiając ich zapachu dymu papierosowego. Po tych czynnościach poszłam dalej spać. Więc teraz mam z głowy. Wystarczy tylko spakować torbę, zjeść śniadanie i zapierniczać do szkoły i to chyba na tyle.
A więc mam dobry plan, pozostaje mi go zrealizować. Jednak mimo tego, że obudziłam się sama o nadzwyczaj wczesnej porze, to nie jestem zbytnio zadowolona z pozycji jaką teraz zajmuję. Chciałabym się spóźnić na zajęcia. Byłoby cudownie gdybym nie była zmuszona do tego rodzaju postępu, ale cóż ... to w końcu nie ja decyduję o moim losie. No bo jakżeby inaczej! Przecież ja, Lidsney Dark nie mogę decydować o swoim życiu i o ścieżce, którą chcę podążać.
No dobra! Koniec użalania się nad sobą, czas przejść do planu. Ruszam ślamazarnym krokiem do łaziemki. Dzisiaj mogę sobie na to przynajmniej pozwolić. Po odświerzeniu się i ubraniu szukam w mojej kosmetyczce tuszu do rzęs i balsamu do ust o upajającym zapachu kokosu. Och nie stroiłam się tak już dosyć długo... Stroję się?! Ale niby dla kogo no ptzecież nie dla... Luca. No tak, czyli wychodzi na to, że stroję się dla najprzystojniejszego chłopaka w szkole. Taki mój cudny los... 
Otwieram małą szufladkę z dodatkami. I pomyśleć, że niedawno ta szufladka była pod ciągłym użytkiem. Zaczynam szukać kolczyków w kształcie kostek do gier planszowych. Ja naprawdę mam dziś wyjątkowo dobry chumor.
-Są!- krzyknęłam zapominając, że w tym domu są jeszcze moi ''kochani'' rodzice.
-Co są, Lidsney?!-odkrzyknęła oschłym tonem oczywiście nie kto inny jak moja kochaniutka mama. Wyczuwacie ironie nie?
-Nic!- krzyczę, a ona ku mojemu zadowoleniu już się nie odzywa.
Lecz moja sielanka nigdy nie może trwać długo.
-Lidsney, masz gościa.
-Taa to pewnie zgraja moich ukochanych niegdyś kolegów.-mruczę cicho.
-Zejdź na dół!
-Dobra!
Wychodzę z łazienki i kieruję się do salonu. Gdy tam wchodzę i mój wzrok dochodzi do dwóch osób siedzących na kanapie.
-To chyba jakieś jaja- mruknęłam po cichu i podeszłam do Luca.
Jego wzrok powędrował na mnie, a ja uśmiechnęłam się szeroko on również.
-Cześć kochanie-mówi nadal się do mnie uśmiechając.
Kochanie...
Kochanie...
Kochanie...

Jestem jego kochaniem? Może nareszcie będę szczęśliwa!
-Cześć-Uśmiechnęłam się pierwszy raz od wielu miesięcy... pierwszy raz od wielu miesięcy uśmiechnęłam się szczerze.
-Twoja mama jest cudowna!-wykrzyknął uradowany
-Och,dziękuję!-mama na pewno udaje przykładną mamusię. Nienawidzę takiego zachowania.
-Jedziemy do szkoły?- Zapytałam. Już chcę stąd wyjść!!!
Luc widząc moją minę od razu się zgodził.
***


Koniec rozdziału 7 części pierwszej.

Przepraszam za długą nieobecność, rozdział jest krótki, ale inny na pewno nie będzie. Nie potrafię znaleźć mojej weny. Zawsze gdy byłam smutna, albo zakochana wena była przy mnie. Teraz  jednak nie jestem, ani cały czas wesoła ani smutna, czuję się po prostu pusta i takie też jest moje serce. Już nie jestem w nikim zakochana więc nie potrafię z powrotem wcielić się w role Lidsney i pisać jej dalszą historię pełną sekretów i niesamowitych zjawisk. Notkę pod rozdziałem piszę mi się zadziwiająco łatwo więc nie potrafię zrozumieć dlaczego ten rozdział powstawał ponad miesiąc, a mimo to jest taki nudny i krótki.
Cały czas szukam weny więc proszę nie opuszczajcie mnie!
Jeszcze raz przepraszam Sweet Berry











Obserwatorzy